Bartosz Boniewski, matura 2002

W jaki sposób przywołać miniony czas?
Na podstawie wiersza J. Tuwima „Zapach szczęścia”

 

                        „Ani cisza, ani pokora,

            Tylko mijanie tych rzeczy...

            Dzień, który zwlekał wczoraj,

            Nieubłaganie spieszy.”

M. Jastrun

 

 

„To nieszczęście, że tak mało czasu dzieli nas od chwili, gdy jesteśmy młodzi do momentu, gdy jesteśmy już starzy” – mówi Monteskiusz w jednym ze swoich ostatnich listów. Istotnie – czas jest naszym najwierniejszym towarzyszem w tym krótkim mgnieniu oka, jakim bez wątpienia jest dla istoty ludzkiej jej życie. Tak jak w jednym z „Liryków lozańskich” Adama Mickiewicza („Polały się łzy czyste”): nasze „dzieciństwo sielskie” mija w błogiej nieświadomości, a następująca po niej „młodość chmurna i durna” wypełniona jest tysiącem nieistotnych spraw i ciągłym pośpiechem. W końcu przychodzi starość, a z nią dopiero refleksja nad oceną naszego dobiegającego kresu życia... Czy nie ma sposobu, by zapobiec nieubłaganemu upływowi czasu? Czy możliwe jest zatrzymanie go tak, by jakimś cudownym sposobem mieć zawsze na wyciągnięcie ręki najszczęśliwsze jego chwile i aby w każdym momencie i bez ustanku móc cieszyć się radością, jakiej w przeszłości zdarzyło nam się doznać..? Tuwim na pytania te odpowiada twierdząco: „wspomnienia”.

Wiersz pt. „Zapach szczęścia” w całości poświęcony jest problemowi upływu czasu oraz próbom jego zatrzymania. Na pierwszy rzut oka, bez zgłębiania szczegółów budowy, widać wyraźną dominantę, na którą składają się alegoryczne atrybuty dzieciństwa, „wtopione” jak gdyby w teraźniejszość, tkwiące w niej pomimo ciągłych przemian otaczającego nas świata. Tego rodzaju gradacja (stopniowe „zanikanie” dzieciństwa w kolejnych strofach, oczyszczanie jego definicji przez ograniczanie zasobu synonimicznych z nim przedmiotów) obrazuje wybiórczość pamięci – z opisu dzieciństwa w strofie pierwszej pozostają w ostatniej jedynie jego substytuty, najintensywniej spośród wszystkich stymulujące wyobraźnię i pamięć podmiotu: mleko, kawa, wanilia. Warto zwrócić uwagę, że są one w wierszu ekwiwalentami dzieciństwa, występującymi na początku wiersza (w opisie przeszłości) oraz na jego końcu (w scenie dziejącej się współcześnie) i tworzącymi razem dość luźną, ale wyraźnie widoczną klamrę kompozycyjną.

Zanim jednak pokusimy się o głębszą interpretację, poświęćmy dłuższą chwilę analizie budowy wiersza, jest ona bowiem ściśle powiązana z jego treścią, a wnikliwe przypatrzenie się jej pozwoli nam wydobyć bogactwo sensów utworu.

Zacznijmy może od układu strof i rymów, te bowiem już przy pierwszym kontakcie z wierszem przywodzą na myśl „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. Za wyjątkiem krzyżowego układu rymów (u Mickiewicza: sąsiadujący) i podziału na czterowersowe strofy (w „Panu Tadeuszu”: budowa stychiczna), wszystko wygląda tu podobnie, ujęte jest w klasyczną, tchnącą spokojem, ładem i harmonią formę: wersy pisane trzynastozgłoskowcem, ze średniówką po siódmej sylabie i dokładnymi rymami żeńskimi, ułożone w rytmiczną quatrinę doskonale harmonizują z sielankowym nastrojem, jaki opisem dzieciństwa wzbudził w czytelniku Tuwim. Czytając „Zapach szczęścia”, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z przetworzonym fragmentem „Pana Tadeusza”, opisującym ceremonię parzenia kawy, piękno porcelanowego serwisu, scenę zabaw lub gotowania bigosu. Tak jak z pietyzmem i dbałością o szczegóły opisywane przez Mickiewicza przedmioty pozwalały autorowi „Pana Tadeusza” ukoić nostalgię, tak samo przywoływane wciąż na nowo atrybuty dzieciństwa pomagają Tuwimowi utrzymać nieprzerwaną łączność z jego własną ojczyzną – tym wczesnym okresem życia, w którym (według teorii psychologicznych) tkwią przecież korzenie osobowości.

Dominuje więc w strofie pierwszej nastrój wesołej beztroski: wyidealizowany okres dzieciństwa. Nagromadzenie epitetów składa się na subiektywny opis ciepłego, letniego dnia na wsi, widzianego oczyma małego dziecka, a porównanie smaku mleka z zimnem lodów wywołuje miłe skojarzenie, znane każdemu, kto w upalny dzień próbował schłodzonego mleka. Zastosowana przez Tuwima hiperbola uwydatnia jeszcze bardziej to wrażenie, eksponując je w takiej formie, w jaką ujęłoby je dziecko, dla którego pierwszym skojarzeniem wrażenia chłodu w ustach są najczęściej lody.

Motyw niczym niezmąconego spokoju dzieciństwa przywołują także kolejne wersy, traktujące o zabawie wśród gałęzi. Dla uczynienia wspomnienia bardziej żywym, stosuje autor (bo niewątpliwie podmiot jest z nim tożsamy) zabieg praesens historicuum, mówiąc o spadających z drzewa liściach w czasie teraźniejszym. Animizacja liści, które w scenie tej „po gałęziach pędzą”, jest kolejnym sposobem, dzięki któremu podmiot przemawia do nas wyobraźnią dziecka, nadającego przedmiotom je otaczającym znaczenie magiczne, fantastyczne.

Prawdopodobnie nie było celem autora wywołanie skojarzenia, jakie uczeń liceum ma w związku z „milionem liści”, przywodzącym mu na myśl Mickiewiczowski „milijon”, choć być może rzeczywiście jest to jakaś aluzja, kolejny ukłon w stronę wieszcza i jego poetyki.

Strofę drugą interpretować możemy dwojako, zgodnie z teorią Leszka Kołakowskiego o poezji, jako „rogu obfitości”, pełnym odmiennych, nawet sprzecznych możliwości odczytywania. Strofę tę potraktować możemy więc jako rozwinięcie strofy pierwszej, poszerzenie opisu lat dzieciństwa; równie dobrze jednak obrazować może ona okres przejściowy pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, wspomnianą już Mickiewiczowską „młodość chmurną i durną”, co potwierdzałaby „trawy stratowane w rozpędzie” albo „zachłyśnięcie się żywiołem”. Także dwie przerzutnie wprowadzają do tej części wiersza odrobinę napięcia, którego brak było we fragmencie poświęconym dzieciństwu.

Nie mniej istotny jest tu podwójny zwrot do adresata, dla wzmocnienia ekspresji ujęty w dwuwersowe eksklamacje. Także i w tym wypadku mamy do czynienia z dwojaką możliwością rozumienia: podmiot (podobnie, jak Krzysztof Kamil Baczyński w wierszu pt. „Spojrzenie”) zwracać się może do samego siebie w drugiej osobie czasownika, z tęsknotą i miłością wspominając minione czasy; może też mówić wprost do czytelnika sugerując mu, że treść liryku – z pozoru osobista i subiektywna w wyrazie – z powodzeniem może być odczytywana w wymiarze prawdy uniwersalnej, adekwatnej wobec egzystencji każdego z nas. Przesyt, ruch i różnorodność świata przedstawionego wzmacniają: hiperbola („ileż mil przecwałował”) oraz zabieg poetycki, stanowiący jakby odwrotność personifikacji – metafora, zestawiająca dziecko z przymiotami świata zwierzęcego („małpio przecwałował”).

Strofa ostatnia odsłania część refleksyjną wiersza, wzorowaną być może na podziale, na jakim opiera się klasyczny sonet. Trzy zdania, zaczynające się od spójnika „i” składają się na polisyndeton, wywołujący wrażenie intensywności, drżenia i siły, z jakimi powracają wspomnienia podmiotu... a może czytelnika, bo przecież podmiot nadal jeszcze mówi w drugiej osobie liczby pojedynczej? Siła wrażenia oddana została poprzez sugerujące dynamiczny ruch określenie „ciska się” i następujące po sobie epitety. Metafora „ognistej pamięci” symbolizuje młodzieńczy żar, płonący wciąż w duszy dorosłego człowieka, a jej „błyski” są tym, co najważniejsze z pamięci przeszłości – wspomnieniami chwil szczęścia i błogiej beztroski tak intensywnymi, że wydają się wręcz materializować w teraźniejszości, splatając „kiedyś” z „dziś” w jedną spójną całość: życie ludzkie. Szczęście zaczyna więc pachnieć kawą tak, że można nim najzwyczajniej oddychać, a atmosfera pokoju – paradoksalnie – schładza się dzięki stojącej w nim szklance zimnego mleka. Przeszłość, pod wpływem siły wspomnień, za pośrednictwem najzwyklejszych przedmiotów znajduje swoje miejsce w teraźniejszości, uobecnia się w sposób jak najbardziej namacalny i rzeczywisty. Odnosimy wrażenie istnienia poza czasem, w sferze czysto mentalnej, pozazmysłowej – jak w głębokim śnie. Podobne wrażenie istnienia pierwiastków dziecięcych w życiu dorosłych (przyprawione jednak szczyptą groteski i ironii) prezentują pełne onirycznych motywów obrazy Witolda Wojtkiewicza, zaś wielką tęsknotę za dzieciństwem i potrzebę ekspresji emocji w najprostszy, instynktowny sposób wyrażają inspirowane ideą psychoanalizy litografie Maxa Klingera z serii „Parafraza o zaginionej rękawiczce”. Motywów tego rodzaju w malarstwie jest mnóstwo, jednak nawet zestawienie utworu Tuwima z dziełami dwóch wymienionych wyżej artystów – choć z pewnością interesujące – jest tematem na dłuższą rozprawę i wykracza znacznie poza zakres zadanego tematu.

Wróćmy więc do wiersza. Główna myśl utworu – przyznajmy to – nie jest odkrywcza: na zjawisko przywiązywania się do przedmiotów oraz ich niezwykłej mocy „zatrzymywania czasu” zwracał już uwagę Freud. Dowodów nie trzeba szukać daleko: za przykład niech posłużą wszyscy ci, którzy na egzamin maturalny przynieśli z domu pluszowe misie, plastikowe samochodziki i dziecięce książeczki: „na szczęście” – jak mówią...

Wiersz Tuwima nie odkrywa zatem myśli nowej (przecież większość uczniów na tej sali z pewnością nigdy nie czytała o zapachu, smaku, kolorze czy też fakturze powierzchni szczęścia, a to, co zrobili przynosząc na egzamin „totemy” swojego dzieciństwa, uczynili w sposób podświadomy, instynktowny). Ale czy poezja stworzona została po to, by wciąż odkrywać nowe prawdy? Myślę, że jej zadaniem jest w równym stopniu uświadamianie człowiekowi istoty jego egzystencji  poprzez zwracanie uwagi ku tym przejawom bytu, które z powodu swojej powszechności zdołały umknąć naszej uwadze. Prawda banalna – wszystkim znana oczywistość – ujęta w formę poetycką może dostarczyć czytelnikowi nowych wrażeń i głębokich refleksji sprawiając, że zacznie on dokładniej przyglądać się zjawiskom, do których na co dzień nie przykładał wagi. Tuwim w swoim wierszu przekonuje nas, jak ważna jest chwila retrospekcji, pozwalająca utrzymać w nas ciągłą świadomość istnienia nie tylko „tu i teraz”, ale również „tam i kiedyś”, świadomość tego, co przemija i co trwa. W zrozumieniu tego procesu, w podświadomym i jawnym łączeniu przeszłości z teraźniejszością znajduje się bowiem środek, dzięki któremu jesteśmy w stanie postrzegać siebie w sposób subiektywny – to prawda – ale zarazem całościowy i spójny. Spojrzenie takie – dalekie od nienaturalności obiektywnego patrzenia sub specie aeternitatis – daje człowiekowi poczucie spełnienia oraz wyzbywa go wrażenia utraty bezpowrotnie minionych dni. Czym bowiem – poza wspomnieniami – jest nasza przeszłość? Co – jeśli nie wspomnienie – po nas pozostanie?